Zaczytaj się w "Trzech życzeniach"!

ROZDZIAŁ I


                             Wielka radość po wielkim smutku bywa cicha 

                                             i mieszka raczej w sercu, a nie na języku.

To miejsce pachniało domowym chlebem przed chwilą wyjętym z pieca i jeszcze gorącymi powidłami śliwkowymi, prosto z rondla, gdzie smażyły się powoli przez wiele godzin… Owe aromaty, kojarzące się ze szczęśliwym dzieciństwem, uwiodły Natalię od samego progu. 
Chwilę wcześniej zapukała do otwartych gościnnie drzwi, a słysząc gdzieś z głębi domu: „Proszę!”, weszła z wahaniem do sieni i zatrzymała się tam, przymykając oczy i z zachwytem wciągając do płuc zapach dawno minionych lat. Tęsknota za beztroską, radością życia i wiarą w jasną przyszłość aż zdławiły gardło, wycisnęły z oczu łzy.
Wytarła je wierzchem dłoni, zaskoczona, że potrafi się jeszcze tak wzruszać, a słysząc ten sam głos, wołający: „Nie mogę odejść od kuchni! Kimkolwiek jesteś, wejdź do środka!”, uśmiechnęła się i podążyła za nim w głąb domu.
Już z zewnątrz zachwycał i zapraszał do środka: stary dworek, stojący w oddaleniu od zabudowań wsi, o pobielanych ścianach i oknach w szpros, z gankiem wspartym na dwóch kolumnach, a jakże!, i trójkątnym portykiem – zdawał się przeniesiony prosto z opowieści o dawnych, lepszych czasach. Ominęły go burze dwóch wojen światowych, a może był troskliwie odbudowywany przez właścicieli? Tego Natalia nie wiedziała. Znalazła się przed nim parę minut temu zupełnie przypadkiem. O ile wierzyć w przypadki…
Autobus, którym jechała do Suwałk przez Ełk, najdalej jak tylko można, zepsuł się po drodze w jakiejś wsi, chociaż wsią tych kilka domów przytulonych do ściany lasu trudno było nazwać. Nadchodził wieczór, Natalia nie bardzo wiedziała, co ze sobą począć. Ludzie jadący tym samym pekaesem wskazali jej właśnie stary dwór, gdzie na jedną noc na pewno znajdzie przytulisko, a ona bez wahania ruszyła we wskazanym kierunku, ciągnąc po brukowanej drodze walizkę, w której zamknięty był cały jej dobytek.
Zanim zdążyła się porządnie zmęczyć i zmoknąć – do dworu z przystanku było ponad dwa kilometry, na dodatek zaczął siąpić nieprzyjemny deszczyk – znalazła się dobra dusza, która zaproponowała jej podwiezienie.
– Pani wsiada – zadysponowała młoda kobieta, zatrzymując przy dziewczynie starego volkswagena. – Słyszałam na przystanku, że do dworu. Jadę w tamtą stronę. Podrzucę. Tylko dzieciaka niech mi nie budzi – dodała.
Natalia wsunęła się do środka i cicho zamknęła drzwi.
– Bardzo dziękuję… – zaczęła półgłosem, ale tamta machnęła ręką i rzekła:
– To nic takiego. Tu, na wsi, trzeba sobie pomagać. Pani miastowa?
– Tak. Ale każde wakacje spędzałam na Dolnym Śląsku, u dziadków. – Natalia uśmiechnęła się do wspomnień. – Żniwa, sianokosy… Uwielbiałam pomagać!
– Bo miastowa – ucięła nieznajoma. – Gdyby tak przyszło tyrać w polu dzień w dzień, od razu przeszłoby jej to uwielbienie. – W głosie kobiety zabrzmiała lekka złość, może z powodu fanaberii „miastowej”, może na wspomnienie ciężkiej pracy, którą miejscowi mieli nie od święta i nie w wakacje, a na co dzień, od wiosny do jesieni i od świtu do nocy. Ledwie Natalia zdążyła coś odpowiedzieć, nieznajoma zjechała na pobocze i odezwała się nieco milszym tonem:
– To tutaj. Dwór Marcinki. Pozdrowi ode mnie ciocię Jadwinię.
– Ale ja nie znam…
– To pozna. Jadwinię wszyscy znają. No, do widzenia. – Młoda kobieta odjechała, zanim Natalia zdążyła zaproponować zapłatę za podwiezienie czy chociaż odpowiedzieć na owo „do widzenia”.
Cóż robić, ujęła rączkę walizki i ruszyła w kierunku spowitego w wieczorny mrok dworu. Brama, kuta ręcznie przez dawnych mistrzów kowalstwa, stała zachęcająco uchylona. Być może kogoś oczekiwano.
Natalia przeszła przez brukowany podjazd. Weszła po kilku schodkach na ganek. Drzwi również były otwarte. Zapukała mimo to, weszła do sieni i wtedy ten zapach… ten zapach!… Powidła śliwkowe, smażone na wolnym ogniu w mosiężnym rondlu, bo jakżeby inaczej, i świeży chleb, przed chwilą wyjęty z pieca.
I jeszcze miły głos, wołający z kuchni:
– Chodź, chodź, dobra duszo! Nie mogę odejść od konfitur!
Natalia nieśmiało stanęła w progu dużego, jasnego pomieszczenia, skąd dolatywały te obłędne aromaty, i odezwała się cicho, niemal błagalnie:
– Dobry wieczór, przepraszam za najście. Autobus się zepsuł, ludzie powiedzieli, że tutaj mogę się zatrzymać na noc. Czy przygarnęłaby mnie pani?
Starsza kobieta ze srebrnymi włosami upiętymi w koczek, odziana w długą, szarą spódnicę, niemodną, ale pasującą do niej i tego miejsca, odwróciła się i rzekła z niewymuszonym uśmiechem:
– Gość w dom, Bóg w dom. Wejdź, kochanie, postaw walizkę w rogu, umyj ręce i siadaj do stołu. Musisz być głodna po podróży. Któż by nie był! Powidła są już, już, chleb stygnie. Lubisz? Ze świeżym domowym masłem?
– Uwielbiam – odrzekła dziewczyna z serca, przełykając ślinę, która na wspomnienie chleba z masłem i powidłami napłynęła jej do ust. Dopiero w tym momencie poczuła, jak bardzo jest głodna. I zmęczona.
– Mam na imię Natalia. Natalia Sikorska. Pokażę dowód osobisty…
– Daj spokój, moje dziecko! – Kobieta machnęła ręką. – Jesteś gościem! Zdrożonym wędrowcem! Ja jestem dla wszystkich ciocią Jadwinią, nie wiem, skąd to się wzięło, bo nie mam rodzeństwa, dzieci też nie. Zupełnie sama jestem na tym świecie, ciocią niczyją być nie mogę, ale podoba mi się. Też możesz tak do mnie mówić. Umyj ręce tutaj, wytrzyj w ściereczkę i siadaj, kochanie. Herbata czy raczej kawa?
– Herbatę poproszę, jeśli to nie kłopot – odparła Natalia słabym głosem.
To miejsce i jego właścicielka spowodowały, że pancerz, który dziewczyna nosiła na sercu, właśnie zaczął pękać. Jeszcze kilka dobrych słów wypowiedzianych miłym, serdecznym głosem i Natalia po prostu się rozpłacze!
Usiadła przy stole. Po chwili stał przed nią kubek z cudnie pachnącą malinową herbatą, talerzyk z pajdami chleba grubo smarowanymi masłem i miseczka z gorącymi powidłami.
– Jedz, dziecino. – Jadwiga spojrzała na gościa z ciepłem w szarych oczach. – Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje właśnie tego: dobrej herbaty i domowego jedzenia. Ja przez ten czas ponakładam powidła do słoiczków…
– Pomogę! – Natalia poderwała się z miejsca, ale kobieta odparła stanowczo:
– Jedz.
Dziewczyna opadła więc z powrotem na krzesło, wgryzła się w kromkę chleba i aż jęknęła z rozkoszy. Był pyszny! Smakował dokładnie tak, jak pachniał! Dawno zapomnianym dzieciństwem! A to masło… i powidła. Znów poczuła łzy pod powiekami.
Jadwiga, obserwująca gościa spod oka, uśmiechnęła się ze zrozumieniem i ukontentowaniem. Jej chleb i przetwory znane były w okolicy. Na cotygodniowym targu w Orzyszu nie musiała długo czekać, by sprzedać wszystko, co przez siedem dni wyszło spod jej ręki. Chleb, masło, śmietanka, konfitury, soki i nalewki, a w sezonie świeże warzywa prosto z ogrodu i owoce rwane z drzew. Wczasowicze przyjeżdżali po nie z daleka, nawet z Ełku, bo kto raz posmakował tych specjałów, wracał po więcej. Nie można było zapomnieć ich wyjątkowego smaku i zapachu…
– Na długo przyjechałaś, kochanie, w te strony? – zagaiła.
– Prawdę mówiąc, nie wiem – odparła Natalia, która po zaspokojeniu pierwszego głodu delektowała się teraz małymi kęskami. – To, co zrobiłam, jest zupełnie szalone i do mnie niepodobne. Jeszcze wczoraj rano byłam przykładną pracownicą hurtowni z materiałami budowlanymi, a wieczorem stałam się bezrobotną. Prosto w twarz cisnęłam wypowiedzenie szefowi o lepkich łapach, gdy te łapy sięgnęły za daleko.
Jadwiga pokiwała głową i rzekła z przekonaniem:
– Dobrze zrobiłaś. Zasady trzeba mieć.
Usiadła naprzeciw dziewczyny, wsparła brodę na splecionych dłoniach i słuchała uważnie dalszej opowieści.
– Nie mogłam wytrzymać w mieszkaniu – ciągnęła Natalia. – Byłam zrozpaczona, zdenerwowana. Bałam się, że szef, były szef, po mnie przyjdzie. Przecież wiedział, gdzie mieszkam. Odgrażał się… Po północy podjęłam decyzję. Wyjeżdżam. Uciekam. Jak najdalej! Rano spakowałam się w jedną walizkę, tę właśnie, pojechałam na dworzec i… pewnie będzie się pani śmiać…
– Ciocia Jadwiga, prosiłam, nie żadna pani.
– Będziesz się pewnie, ciociu, śmiać: wsiadłam w pierwszy pekaes, jaki podjechał, kupiłam bilet do końca trasy i oto jestem. – Rozłożyła ręce w bezradnym geście. Jej samej cała ta opowieść i wszystko, co zrobiła, wydało się w tej chwili czystym szaleństwem, jeśli nie głupotą. A już na pewno tchórzostwem.
– No i pięknie – skwitowała jej słowa Jadwiga. – Dwór jest duży. Znajdzie się dla ciebie przytulny pokoik. Lada moment spodziewam się gości, mojego dobrego przyjaciela z… partnerką, żoną? Nie pytałam, więc nie wiem. Zapowiedział, że przyjedzie z kimś jeszcze. Lecz nie powinni być uciążliwi ani dla ciebie, ani dla mnie. To spokojny człowiek. Aż za spokojny…
– Nie chcę sprawiać kłopotu – odezwała się Natalia.
W jej głosie zabrzmiało poczucie winy, że nachodzi obcych ludzi po nocy, ale i odrobina rozczarowania. Przez parę chwil roiła sobie, że będzie miała cały dwór dla siebie, wraz z jego ciszą i spokojem. Tego potrzebowała. Ale niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Cisza i spokój też. Posmutniała. Ogromny ciężar, który na chwilę zrzuciła tam, w sieni starego domu, znów przygniótł jej szczupłe ramiona.
– Chodź, dziecinko… – Jadwiga dojrzała ten smutek i natychmiast zapragnęła mu zaradzić. – Pokażę ci twój pokoik. Wyśpisz się porządnie, odpoczniesz… Rano wszystkie kłopoty wyglądają na mniejsze. Oswoisz je powolutku, prawda?
Ruszyły przez sień do drugiej, gościnnej części dworu. Tam właśnie znajdowały się dwa pokoje, które Jadwiga przeznaczyła dla przyjaciół. Pierwszy, którego drzwi otwierała przed Natalią, był niewielki, ale bardzo przytulny i dziewczęcy. Łóżko z białego drewna, malowanego ręcznie w róże, i szafa do kompletu w rogu, a także urocza toaletka i biurko pod oknem sprawiały, że chciało się tu zostać. Jeśli nie na zawsze, to na długo. Dwa niewielkie okna i ręcznie pleciony dywanik na podłodze z sosnowych desek – oto piękno zamknięte w prostym, uroczym, niemodnym pokoiku.
– Ależ tu ślicznie – westchnęła dziewczyna oczarowana.
Jadwiga uśmiechnęła się z zadowoleniem, podeszła do łóżka i odsunęła narzutę. Zachęcająco poklepała dłonią puchatą poduchę.
– Nie masz uczulenia na gęsie pierze? – zapytała z niepokojem, a gdy Natalia zaprzeczyła, ciągnęła dalej: – To dobrze. U mnie wszystkie poduchy i kołdry są właśnie z pierza. Noce na Mazurach bywają chłodne, a wtedy nie ma nic milszego niż sen pod ciężką, ciepłą pierzyną. Chociaż ty jesteś pewnie proekologiczna i w domu masz same poliestry? – Raczej stwierdziła, niż zapytała.
– Jeździłam przez całe dzieciństwo do dziadków na wieś i uwielbiałam pierzyny. Chociaż rzeczywiście w domu mam kołdry z pseudobawełny – dodała uczciwie.
– U mnie pościel jest krochmalona i maglowana – dodała Jadwiga z dumą. – Jeśli jeszcze pamiętasz, jak się w takiej spało…
– Pamiętam! Kochałam szelest gładkiego, białego prześcieradła. I chłód poduszki na policzku. Rozpieszcza pani, to znaczy, ciociu… rozpieszczasz swoich gości.
– Nie za wiele mam zajęć, gości również nie, więc gdy tylko zawitają pod mój dach z przyjemnością ich sobie porozpieszczam. Tutaj obok jest łazienka, dzielona z sąsiednią sypialnią. Jutro będziesz mogła przenieść się na poddasze, tam każdy pokój ma swoją. Dziś nie spodziewałam się kogoś więcej niż Damiana, więc nie napaliłam na górze.
– Dziękuję. Naprawdę nie chcę sprawiać kło…
– Żaden kłopot – ucięła kobieta. – Rozgość się. Zostawię cię samą. Po kąpieli możesz od razu kłaść się do łóżka, ja poczekam na Damiana, o ile dzisiaj przyjedzie, i też się położę. Gdybyś w nocy zgłodniała, cała spiżarnia jest do twojej dyspozycji, dziecinko.
Natalia skinęła głową, bo taka dobroć i troska po prostu odebrały jej głos. Jeszcze nie tak dawno miała kogoś, kto się o nią troszczył i mówił do niej właśnie tak: „dziecinko”. Albo „kochanie”. Najczęściej zaś „córeńko”…
Gdy za Jadwigą zamknęły się drzwi, usiadła na miękkim łóżku i zapatrzyła się w ciemność za oknem. Smutek i dojmująca samotność, jaką czuła od dwóch lat, mieszały się w tej chwili w sercu dziewczyny z ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Życzliwość właścicielki dworu, jej serdeczność i to, jak bez chwili wahania otworzyła przed Natalią drzwi swego domu, głęboko ją poruszyły. Musiała się tym podzielić z kimś najbliższym, jedynym, szczególnie jej drogim.
Wyciągnęła z kieszeni walizki telefon i wybrała numer. Przycisnęła komórkę do ucha, by lepiej słyszeć. Nie rozbrzmiał ani jeden sygnał, od razu włączyła się poczta głosowa.
– „Dzień dobry! Nie mogę teraz odebrać telefonu, proszę więc o pozostawienie wiadomości. Oddzwonię, gdy tylko będę mogła”.
– Cześć, mamuś – zaczęła Natalia. – U mnie już wieczór, a nawet noc… Zrobiłam dziś coś szalonego, muszę ci się przyznać, i całkiem nieprzemyślanego: odeszłam z hurtowni, wypowiedziałam najem mieszkania, wsiadłam do pekaesu i… cóż, po niemal siedmiu godzinach podróży wylądowałam na końcu świata. W maleńkiej wiosce, która nazywa się… właściwie nie wiem jak. Przygarnęła mnie istota o złotym sercu, pani Jadwiga. Polubiłybyście się. Ma piękny dwór tutaj właśnie, w tej wsi. Oddała mi śliczny, przytulny pokoik, nie pytając nawet, jak długo chcę zostać. – Nagle dziewczyna zmarszczyła brwi. – Bogiem a prawdą, ja nie zapytałam, ile kosztuje nocleg, i być może jutro sama wyjadę, bo nie będzie mnie stać na dłuższy pobyt, lecz nie chcę na razie o tym myśleć. Jest mi dobrze, mamuś, jest pięknie, cicho i spokojnie. Nie martw się o mnie, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź ani się jej nie spodziewając, Natalia wcisnęła czerwoną słuchaweczkę i odłożyła telefon na szafkę koło łóżka. Wyciągnęła z walizki koszulę nocną, wzięła szybki prysznic, rozczesała długie, ciemnobrązowe włosy i wreszcie mogła wyciągnąć się w miękkim, rozkosznie wygodnym łóżku. Okryła się puchową pierzyną, wtuliła twarz w pachnącą słońcem poduszkę i z głębokim westchnieniem ulgi zamknęła oczy.
Tę noc po raz pierwszy od niepamiętnych czasów przespała bez lęku, aż do rana, głębokim, błogim snem bez snów…

Więcej już 14 listopada w księgarniach całej Polski. :)