Jak to z "Gwiazdką" było...

Moja najmłodsza jest książką wyjątkową. Oczywiście o każdej "córeczce" mogłabym tak powiedzieć, bo każda dała mi coś szczególnego - od Poczekajki po Leśną Trylogię. Ale pisząc "Gwiazdkę z nieba" przeżyłam coś fantastycznego, o czym chcę Wam opowiedzieć.
Przyznam, że miała to być spokojna opowieść. Rozumiecie: po nieprawdopodobnie emocjonalnej, bardzo mocnej Leśnej Trylogii, pomyślałam że przy książce na Święta sobie odpocznę. I tak było! Przez jakieś sześćdziesiąt stron...
Akcja toczyła się leniwie, bez większych wzruszeń, jak gawęda opowiadana przy ognisku. Było mi - piszącej tę książkę - tak właśnie: ciepło, trochę smutno, ale bezpiecznie. Miała to być opowieść o trojgu przyjaciół i dziewczynce. Nic nie zapowiadało burzy, dopóki... zupełnie niespodziewanie nie pojawił się ON. Black Heart. (Pokochacie go!) Miało go nie być! Naprawdę nie przewidywałam takich zwrotów akcji, ale cóż. Pojawił się którejś nocy na drodze głównej bohaterki i wywrócił mi powieść do góry nogami.
Musiałam zmienić imiona. I zawody. Musiałam wprowadzić innych bohaterów (których też miało nie być!). Musiałam dopisać parę fragmentów w środku i prolog (którego - jak wyżej - miało nie być ;). Na dodatek książkę przewidziałam jako skończoną opowieść, jednotomową, ale tak mi się akcja rozwinęła, że skończę ją dopiero w tomie drugim (albo trzecim...).
Ja to uwielbiam. Naprawdę! Kocham zaczynać powieść z jakimiś założeniami i kończyć ją zupełnie nieprzewidywalnie. :)) Ach ci moi bohaterowie, nigdy nie wiem, czym mnie zaskoczą.
Powieść dzięki nieproszonemu gościowi potoczyła się zupełnie inaczej. Nie jest już gawędą przy ognisku, a raczej próbą podpalenia lasu ;). Emocji w niej nie brakuje.
To nie jest nic zaskakującego, prawda? Czemu więc uważam "Gwiazdkę z nieba" za wyjątkową? Bo podczas pisania przydarzyło mi się coś szczególnego...
Pamiętam, że byłam tej nocy bardzo zmęczona. Niemal wyczerpana. Któraś noc spędzona przy laptopie. Od jakiegoś czasu tylko po 4 - 5 godzin snu dziennie. Oprócz pisania zajmowałam się normalnie dzieckiem i domem. Byłam ledwo żywa. Gdzieś przed świtem mój mózg się wyłączył. Dotarłam do jakiejś skomplikowanej sceny, ale stwierdziłam, że na dziś dosyć. Nic nie wymyślę. Położyłam się spać, zastanawiając się, jak ja rozwiążę to, co namieszali bohaterowie! Naprawdę nie miałam pomysłu.
I wtedy naszła mnie myśl: daj spokój, nie zastanawiaj się teraz nad tym. Jutro wstaniesz, siądziesz do laptopa i pozwolisz działać swojemu umysłowi i swojej wyobraźni. One sobie poradzą.
Tak właśnie się stało!
Nazajutrz ogarnęłam dziecko, ogarnęłam siebie, otworzyłam laptop, otworzyłam plik i słowa same spłynęły na klawiaturę, a potem na ekran...
Po raz pierwszy poczułam głębokie zaufanie do samej siebie. Od tego dnia wiem, że pomysły nigdy mi się nie skończą. Wspaniałe uczucie!
Wczoraj po raz ostatni czytałam "Gwiazdkę", wnosząc ostatnie poprawki i muszę Wam powiedzieć, że lubię tę opowieść i tych bohaterów. Mam nadzieję, że Wy też ich polubicie. I już nie mogę się doczekać, kiedy - po wymaganej przez BHP przerwie - siądę do "Promyczka słońca", czyli dalszych losów Nataniela, Mateusza, Marty i małej Emilki. No i tego, który tak namieszał.
Ciekawe jak potoczy się ta historia...