Randka w ciemno, czy zakochana w...?

A to było tak...

Była sobie sympatyczna, choć nieco postrzelona dziewczyna, której wymarzyło się mieszkanko w Wenecji. Tak właśnie, i nigdzie indziej!, chciała pojechać na kilka tygodni, pomieszkać w uliczce nad kanałem, poczuć zapachy tego pięknego miasta i poznać jego smaki.
Jak postanowiła, tak uczyniła.
Zaraz po ukończeniu studiów za zarobione przez pięć lat pieniądze poleciała prościutko do Wenecji. Ale... ktoś nad nią czuwał. Jej kochający, czasem nadopiekuńczy starszy brat, dla którego smarkula młodsza o dwanaście lat była oczkiem w głowie. Ów brat poprosił swojego przyjaciela, arcyprzystojnego Włocha, by miał oko na jego postrzeloną siostrę, która ma zwyczaj przyciągania najprzeróżniejszych przygód. Włoch, Giovanni nazwijmy go roboczo, oczywiście się zgodził, bo jasnowłosa, uśmiechnięta dziewczyna bardzo przypadła u do serca i tak oto wysnuła mi się wakacyjna opowieść, której zakończenia nie znam, a tytuł i okładkę stworzyłam specjalnie na okoliczność tego wpisu.


A to było drugie tak...

Pewna pisarka miała przyjaciółkę. Nieco szaloną globtroterkę, która jednego dnia potrafiła zajadać kiełbaski z grilla w ogrodzie owej pisarki, drugiego wysyłać jej pocztówkę z Australii, czy innej Wenezueli. I za to pisarka - która wrosła w cztery ściany swojego domu - ją kochała. Tę przyjaciółkę. Ale pewnego razu przyjaciółka złamała rękę, nogę, głowę, czy coś tam i nie mogła wyruszyć w następną podróż, która była już opłacona, umówiona i w ogóle.
Wybłagała więc - używając nacisków, szantaży i podstępów - by w tę podróż ("wiesz, poleżysz sobie na plaży, opalisz się, wykąpiesz w krystalicznie czystej wodzie, jednym słowem wyrwiesz się ze swojego zaścianka i odpoczniesz od bębnienie w klawisze") pojechała pisarka.
Czegóż nie robi się dla przyjaciół ze złamaną ręką, nogą czy tam głową.
Pisarka wsiadła w samolot do Mombasy, gdzie na lotnisku miał ją odebrać niejaki Thomas. Przewodnik, mówiący po polsku. ("Jest okej. Polubisz faceta"). Na widok owego przewodnika - nie wspominając już o Mombasie, pisarce odebrało oddech, bo takiego faceta jeszcze nie widziała. Krokodyl Dundee, przeniesiony z australijskiego buszu wprost do Afryki. Ów zmierzył ją mało przyjaznym, niemal wilczym spojrzeniem, bo spodziewał się kumpeli-globtroterki, a otrzymał... cóż... pisarkę, która na safari po afrykańskim buszu przytargała laptop oraz farelkę, żeby w nocy nie było jej zimno.
I tak się rozpoczęła Wielka Afrykańska Przygoda. Po drodze on jej uratował życie (ach ta malaria), ona jemu (ach ci kłusownicy) i gdy przyszła pora rozstania na tym samym lotnisku w Mombasie...


No to którą opowieść byście, moje kochane, przeczytały?
"Zakochaną w Wenecji", czy "Randkę w ciemno w Kenii"?