Czego nie wiecie o... moich facetach

Właściwie niczego nie wiecie. :)

Miałam to szczęście w życiu, że ja - raczej samotniczka, która nigdy nie bywała na salonach, tudzież w klubach, czy innych imprezach - poznawałam niesamowitych mężczyzn i fantastyczne kobiety. Powtarzam: dziwne to trochę, bo wolę zaszyć się w czterech ścianach domu (a teraz i ogrodu), niż się integrować ze światem zewnętrznym, ale widać świat zewnętrzny musi integrować się ze mną.

Przez parę lat (wyjętych z życiorysu, bo nie cierpiałam tej pracy) byłam zarządczynią nieruchomości (mam na koncie nie tylko studia weterynaryjne, ale i podyplomowe - zarządzanie na SGH kończyłam) i w imieniu dużej międzynarodowej korporacji byłam ich country managerem, czyli całkiem swobodnie i bez szefów stojących nad głową opiekowałam się wielkimi, nowoczesnymi biurowcami tudzież apartamentowcami wprost z "życia na bogato".

Ale miało być o facetach.

Gdy, moje drogie, piszę: "Mężczyzna był nie tyle przystojny, co po prostu piękny", to właśnie to mam na myśli. Zupełnie niezwiązana ze światem hollywoodu i modelingu poznałam w moim krótkim acz ciekawym życiu kilku facetów, których uroda zapierała dech w piersiach. Wyobraźcie sobie wysokiego, szczupłego blondyna, o męskich rysach twarzy, pięknie opalonym i wyrzeźbionym na siłowni - ale bez przegięcia - ciele i oczach tak intensywnie niebieskich, że nie można było oderwać od nich spojrzenia. Był piękny. Przy tym diabelnie inteligentny i bogaty. I co najmniej raz w miesiącu ja nieszczęsna, wtedy już ładnych parę lat po rozwodzie, a więc wolna i nieco samotna, musiałam z godzinę przebywać w towarzystwie tego wspaniałego przedstawiciela płci przeciwnej i całą siłą woli powstrzymywać się od gapienia w te jego piękne, niebieskie oczy. Dodam, że zwykle ubierał się z niedbałą elegancją i nosił niebieskie koszule idealnie dobrane do koloru tęczówek. Ech, dziewczęta... co ja Wam będę dalej opowiadać. Gdy piszę o moim bohaterze "był po prostu piękny", wyobrażam sobie Jego.

Dla odmiany podczas pracy nad trailerem Gry o Ferrin spotkałam... Sellinarisa. Te z Was, które uwielbiają tę sagę tak jak ja, wiedzą, co to znaczy. Wielu przystojnych mężczyzn wtedy spotkałam, nawet minicasting reżyser mi zorganizował, ale gdy stanął w drzwiach wysoki brunet, znów o wspaniałym, śniadym, pięknie umięśnionym ciele i oczach tak ciemnych, że niemal czarnych w oprawie długich czarnych rzęs... wymiękłam. Był Sellinarisem z krwi i kości oraz moich snów. Nie zagrał w trailerze, czego bardzo żałuję, bo też mogłybyście nacieszyć oczy pięknym mężczyzną, ale... co ja sobie pooglądałam, to moje. Szkoda, że chociaż podotykać nie mogłam, bo łączyły nas stosunki li tylko zawodowe...

Nie tylko jednak piękni mężczyźni pojawiali się w moim życiu.

Jest coś, czym facet, każdy, bez względu na urodę, potrafi mnie uwieść. To... głos. Kurde, gdy słyszę niski, głęboki, męski baryton... którym ktoś w jakichś celach zwraca się właśnie do mnie... A gdy ten ktoś jeszcze próbuje mnie oczarować i używa  t e g o  głosu... Rozumiecie, o co mi chodzi... Hmm... dobrze, że moja samodyscyplina jest na poziomie kosmicznym, bo mogłabym się zapomnieć i zakochać w samym głosie. Drugie, co absolutnie mnie rozbraja i "jestem twoja" to inteligencja połączona z poczuciem humoru. Dzięki tym dwóm cechom zakochałam się w pewnym niezwykłym mężczyźnie - i jest to jedna z Miłości Mojego Życia - którego nie widziałam na oczy (ach ten internet), ale uwiódł mnie po prostu obłędnym poczuciem humoru i niesamowitą inteligencją. Gdy się w końcu spotkaliśmy (i okazał się do tego bardzo przystojny, rozumiecie, uroda, inteligencja, silny charakter i poczucie humoru, do tego odpowiedzialność i zwykłe ludzkie dobro), cóż... przepadłam. Uwielbiałam z tym facetem rozmawiać. Nasze spotkania to były rozmowy do rana, podczas których zaśmiewałam się do łez. Ale gdy trzeba było, potrafił być również bardzo poważny. Nie wiem jakim cudem - nie przez niewierność, bo między nami jeszcze nic nie zaszło, a przez zwykłą głupotę (ja czasem też popełniam błędy nie do wybaczenia) - ale udało mi się stracić tego faceta, tę moją Wielką Miłość, czego żałuję do dziś...

Wspomnę jeszcze o dwóch mężczyznach, których zwykle opisuję "był to prawdziwie dobry człowiek". Tak, takich też spotkałam. Prawdziwie dobrzy ludzie, którzy żyją tak, by codziennie móc swojemu odbiciu w lustrze bez wstydu spojrzeć w oczy to perły, światełka w tunelu, które w naszym podłym, dzikim świecie rozpala życie, byśmy nie zwariowały, czy nie zwątpiły do końca. Takim człowiekiem była moja Pierwsza Wielka Miłość - i przyjaźnimy się do dziś. Takim był jeden z moich przełożonych - i również do dziś mogę się poszczycić jego przyjaźnią. Bezcenna rzecz - przyjaźń z kimś, kogo szanujesz i podziwiasz...

Tak więc, kochane Czytelniczki, bohaterowie moich książek nie są zupełną fikcją literacką. Oni istnieją naprawdę, spotkałam ich i teraz sobie opisuję. I platonicznie te ich wspomnienia podziwiam i kocham. A Wam wklejam zdjęcie Sellinarisa-Banderasa, cobyście również mogły sobie popodziwiać, oraz link do pewnej piosenki, byście mogły zakochać się w głosie: Jej nie ma tu

Endżoj!

PS. Co ja robię o 5:21 nad ranem zamiast spać? Ano wspominam pięknych, mądrych i dobrych facetów... Genialnie, droga Kasiu, genialnie...