Niezwykłe podróże do... czyli jak powstaje powieść

Dawno nie było artykułu o życiu. Były quizy, zapowiedzi książek i planów wydawniczych, oczko niżej jest zaproszenie na spotkanie w Łodzi, ale tak o życiu (w domyśle "moim życiu") nie pisałam z miesiąc, albo dłużej. A chyba Was ono interesuje? Przynajmniej w jednej z ankiet życzyłyście sobie stanowczo wieści z Poziomki (co okazało się w tym schemacie blogera niewykonalne).

Opowiem Wam więc dzisiaj nie tyle o Poziomce (bo tu nic specjalnego się nie dzieje, przygotowujemy się psychicznie i fizycznie do zimy: ptice coraz częściej odwiedzają karmnik - pusty karmnik - dając mi tym do zrozumienia, że tam ma COŚ BYĆ, tam ma być DUŻO COŚ, tam ma być DUŻO ZIAREN SŁONECZNIKA, ŁUSKANYCH OFKORS; ja czekam na eko-groszek, by sprawdzić jak mi się będzie te 25 kg worki targało - domyślam się, że radośnie; Gapa porasta sierścią, jakby zapowiadała się epoka lodowcowa, ale to dlatego, że dawno jej nie strzygłam, a nie strzygę jej dlatego, że PO wygląda strasznie głupio - to moja wina, nie mam zdolności fryzjerskich - i się ze dwa tygodnie wstydzi; Patiś... hmm... nie wiem jak przygotowuje się do zimy Patiś, bo on jeszcze nie gada - oprócz wymownego "e?" lub "łała!" [czyt.: mama] oraz innych takich... ćwierćsłówek - rozumiem niby wszystko, ale... właściwie nic nie rozumiem, aha, dzisiaj po raz pierwszy ścięłam mu włoski i nie wygląda już jak dzidziuś, tylko jak mały, bo mały ale chłopiec - kiedy on urósł?! czy to rzeczywiście minęło półtora roku?! - łezka mi się w oku kręci...) powtórzę, bo zapomniałam o czym zaczęłam: opowiem Wam więc dzisiaj nie tyle o Poziomce, co o moich (duchowych i fizycznych) podróżach, w które wyruszam razem z bohaterkami powieści, bo całkiem niedawno z jednej wróciłam.

Byłam już: w Indiach (razem z Ewą), na Cyprze i Wyspach Kanaryjskich; byłam w Pogodnej, miasteczku gdzieś między Koszalinem a Kołobrzegiem, w której to Pogodnej sama chciałabym zamieszkać; byłam w Iraku z Lilianą i Aleksiejem; byłam... w wielu miejscach byłam, żebyście i Wy mogły tam ze mną być.

Żeby opisać Indie, opisać tak, by moja psiapsióła pytała potem: "Kaśka, a kiedy tych w Indiach byłaś, bo nic mi nie opowiadałaś", siedziałam w internecie, na youtubie, wikipedii, forach i blogach o Indiach ze trzy tygodnie. Tyle czasu zajęło mi poznanie mentalne miejsc, w których toczy się akcja tak, by stały dla mnie się niemal rzeczywiste. Reszty dopełniła wyobraźnia. Pisząc powieść przenoszę się do tych miejsc i, kurczę, wierzcie lub nie, połowa mnie jest rzeczywiście tam, w Indiach.

Na Cyprze i Wyspach byłam rzeczywiście, więc to nie problem opisać je potem w powieści, ale już taki Irak... w stanie wojny...? Dziewczyny, dla krótkiej, dwu-trzystronicowej akcji z zasadzką ("Nadzieja") najpierw wypytałam mojego konsultanta, który w Iraku był. Potem narysowałam sobie ten wąwóz z zaznaczeniem, gdzie znajdują się Irakijczycy, gdzie "nasi", gdzie jest który samochód, gdzie facio z RPG etc. Na koniec obejrzałam podesłane mi przez konsultanta filmiki z rzeczywistych zasadzek i... zaczęłam pisać tę scenę. Czyniłam to w bibliotece (żeby jeszcze w spokoju Poziomki, ale nie, w bibliotece publicznej!) i tak dalece znalazłam się w pewnym momencie TAM, w tej zasadzce, że serce zaczęło łomotać mi w piersi, ręce drżeć, a pot spływać po plecach (bo było ze 40 stopni, w Iraku oczywiście). Dziewczyny, jak ja się znokautowałam tą zasadzką... Ale scena wyszła tak, że konsultant powiedział tylko "jakbyś tam była". No bo byłam!!

Pogodnej nie mogłam odwiedzić ciałem, bo to miasteczko nie istnieje, ale opisałam ją jako zbiór najlepszych wrażeń ze wszystkich pięknych polskich miasteczek, w których byłam.

Natomiast dwa tygodnie temu znalazłam się w miejscu czarownym i o nim chciałam powiedzieć słów kilka.

Gdy zaczęłam pisać "Wiśniowy Dworek", wymyślił mi się młody mężczyzna, nieuleczalnie chory, który przyjeżdża do tytułowego dworku i tam natyka się na tajemnicę, klątwę i młodą dziewczynę (w nieco innej kolejności, ale mniejsza o to). Fragment Wam kiedyś zaprezentowałam, ale... ale gdy rzeczywiście przysiadłam do tej opowieści, zaczęła snuć się zupełnie inna. O innym miejscu, innych bohaterach i innym klimacie. Porzuciłam więc tragedię, śmierć, klątwy i chorobę i napisałam radośnie o... ha, oczywiście nie zdradzę o kim, ale zdradzę o czym. O dworku, który znalazłam dawno temu na allegro, oczywiście chciałam kupić, ale nie miałam pieniędzy. (Chyba nigdy nie przejdzie mi marzenie o własnym dworku...). Kupić nie kupiłam, ale pisać o nim mogę, no nie? I moja bohaterka, Danusia, właśnie w tym dworku zamieszkała. Na parterze prowadziła szkołę podstawową dla 12 miejscowych dzieci, a na piętrze miała swoje królestwo.

Któregoś dnia z przyczyn obiektywnych postanowiłam (właściwie to noc była, a nie dzień) wyłączyć telefon, odinstalować internet i spokojnie dokończyć "Wiśniowy Dworek". Obudziłam się z mocnym postanowieniem wyjazdu, teraz, natychmiast. Dziecko podrzuciłam rodzicom, wsiadłam do pociągu bylejakiego (czyli Kolei Mazowieckich) i ruszyłam... w stronę owego wymarzonego dworku, aż pod litewską granicę.
Imaginujcie sobie, że nie znając adresu, dzięki miłym ludziom z ośrodka wczasowego, w którym zacumowałam, odnalazłam ten dwór, pojechałam tam i... i przeżyłam szok. Ja to miejsce opisałam. Mając tylko kilka zdjęć z internetu, opisałam je tak dokładnie, jakby tam kiedyś była, nie tyle kiedyś, co w czasach, gdy istniała na parterze szkoła podstawowa, do której - uwaga - uczęszczało 12 dzieci, a dookoła dworku był sad, którego dziś już nie ma. To było, dziewczyny, niesamowite. Chodziłam po pokojach, które były kiedyś klasami, jakbym tu uczyła te dzieci, weszłam na piętro, jakbym tu mieszkała. No bo mieszkałam! Z Danusią!
Cieszę się, że mogłam zobaczyć na własne oczy miejsce, które widziałam oczami wyobraźni i po raz kolejny rzekłam do siebie: co jak co, Kasiu droga, ale wyobraźnię to ty masz.

I cieszę się, że wiele jeszcze powieści przede mną, wiele niesamowitych miejsc, niedługo przeniosę się w czasy Powstania Warszawskiego, potem odwiedzę jakiś piękny staropolski dwór, a może inne, równie ciekawe miejsce? Trafię też na ulicę razem z Bezdomną (i na to cieszę się najmniej), a Was, moje drogie, zabiorę w te podróże ze sobą.
Mam nadzieję, że Wy również się cieszycie (no, może oprócz tej ulicy...).

Na zdjęciu dworek, o którym przed chwilą opowiedziałam. Śliczny, prawda? Został już sprzedany, muszę więc znaleźć sobie inny, o którym będę marzyła, bo marzyć trzeba!