Ponoć dzielimy się na psianki i kocianki. Ja, do czasów Whisky (i nie mówię tu o alkoholu), myślałam, że jestem zagorzałą psianką, Whiskas zrewidowała moje poglądy na ten temat. Poniżej, specjalnie dla Was, krótkie opowiadanie (nieco dłużej napiszę o mojej pierwszej kotce w "Opowieściach o zwierzętach". I pytanie, moje drogie Czytelniczki: co kochacie bardziej - psy, czy koty? O, a może konie? Albo... no nie wiem, węże? Ptaki? Każdy, kto kocha zwierzęta, ma jakieś ulubione... Wypowiedzcie się więc.
Oto opowieść o Whisky...
PS. Kurczę, mam łzy w oczach, gdy patrzę na to zdjęcie. Bardzo, bardzo chciałabym, by była z nami.
Niektóre istoty, choć małe ciałem, a wielkie duchem, nie odejdą w
zapomnienie.
Whisky
Jako lekarz nazywana byłam niekiedy "zaklinaczką kotów",
mimo, że zawsze wolałam psy. Nic na to nie mogłam poradzić. Ludzie dzielą się
na psiarzy i kociarzy, ja należałam do tych pierwszych.
Miłości do kotów nauczyłam mnie Whisky.
Znalazłam ją wracając wieczorem do domu. Wisiała w reklamówce w
śmietniku i nadawała cichutkie, żałosne s.o.s. Nawet nie wiedziałam co ratuję,
bo było ciemno. W domu okazało się, że jest to coś gatunku nieokreślonego,
maści srebrno-pręgowanej i wielkości chomika. Plus ogon. Chyba ogon…
Walczyłam o życie tego ufo kilka dni, bo w stanie było agonalnym.
Mój synek - wtedy już sześcioletni - dzielnie mnie wspierał, budząc w nocy, bym
podała temu czemuś kroplówkę. Udało się.
Whisky miała się nazywać jakoś pięknie, nie jak szkocka wódka
przecież!, tak jak na grafitowo-srebrną złotooką potencjalną piękność
przystało, i na początku, póki biegała za nami - czterotygodniowe kocię na
nóżkach jak patyczki i z tym ogonkiem jak u szczurka - chyba nawet pięknie się
nazywała. Pamiętam tylko że trzeba było uważać, by jej nie zdeptać, co czasem
się zdarzało - Whisky trzymała się blisko nas i biegała między nogami, a była
dosłownie wielkości dłoni. Gdy w końcu upewniłam się, że to kot, a nie coś,
zaczęliśmy wołać na nią Whiskas, bo była jak dwie krople wody podobna do kota z
reklamy, i w końcu została Whisky. Trochę było mi potem głupio wołać ją na noc
do domu, drąc się na pół wsi: "Whisky!!!".
Whiskasa kochaliśmy bardzo, a ona kochała nas. Była kotem tak
spsionym, że potrafiła nawet aportować. Najszczęśliwsza była nie na dworzu,
gdzie miała cały ogród dla siebie, a przy mnie albo moim synku. Choć nie było w
niej ni grama agresji, a do mnie zaufanie miała absolutne - gdy musiałam jej
dać jakiś zastrzyk, chwytała mnie obiema łapami za dłoń, wbijała zęby i mówiła:
"sorry, ja tylko tak muszę sobie potrzymać, chcesz, to rób co chcesz,
możesz nawet urwać mi tę łapę, ale wolałabym byś obcięła tylko pazury" -
była pierwszym i jedynym zwierzęciem, który mnie poharatał, a ja go za ta nawet
nie skarciłam: kiedyś pogonił ją na naszym podwórku jakiś pies sąsiadki i kot w
panice zaczął się wspinać po sośnie, a ja w panice złapałam kota. I wtedy
Whisky, myśląc, że dorwał ją ten pies, wbiła mi się zębami w dłoń. Ale tak
porządnie, aż zawisła mi na tej ręce. Ludzie kochani, jak to bolało... Gdy
udało mi się ją strzepnąć (wcale to a wcale nie zalałam się krwią) chwyciłam
ją, przytuliłam, a ona zaczęła się skarżyć po swojemu na tego ohydnego kundla…
Od tego czasu sąsiadka nie miała wstępnu do naszego ogrodu. Sorry, ale Whisky
była dla mnie ważniejsza.
Niedługo po tym wydarzeniu nasza kotka pokazała się od najlepszej
strony. Otóż na tyłach domu mój synek wykopał ziemiankę, do której zbierał
pozrzucane pisklęta gawronów. Karmił je potem dziwnymi rzeczami typu
dżdżownice, jak pisklęta się rozchodziły zbierał z powrotem, dopóki nie
poodnajdywały się z dorosłymi gawronami.
Któregoś ranka strasznie lało. Mój synek dawno był na nogach, ja
przysypiałam na pięterku. Słyszę w pewnym momencie, że człapie po schodach i… co
widzę? W drzwiach stoi moje dziecko w sztormiaku, pod jedną pachą ma gawrona,
pod drugą zwisa mu Whisky. Wszyscy troje mokrzy totalnie!
- Jakby co, mama - melduje moje dziecko - to jesteśmy w ziemiance.
Oniemiałam. Gawron i kot?! Wprawdzie Whiskas nigdy niczego nie
upolował, bo kochał wszystko, co żyje, ale no to już nieprawdopodobne.
- Tylko pilnuj, synku - mówię, jak już odzyskałam głos - żeby
Whisky nie zrobiła mu krzywdy.
- Spokojnie, mama - odpowiada dziecko już ze schodów - raz dostała
dziobem po głowie i już nie próbuje.
Imaginujcie sobie: gawron wielkiego wyboru nie miał, ale kot
owszem! Wcale nie musiał siedzieć w tej mokrej ziemiance, mając do wyboru suchy
ciepły dom, mimo to siedzieli tam chyba do południa: dzieciak, kot i dwa
gawrony...
Whisky kochały też dzieciaki ze wsi, które na początku patrzyły na
nas jak na ufo: kot wpuszczany do domu i noszący obróżkę?! Potem, gdy okazało
się, że ten kot jest czyściuśki, wypieszczony, że można go głaskać i nie
udrapie, a jak się woła po imieniu, to przychodzi, Whisky miała grono fanów.
Jednak w jej kocim życiu liczyliśmy się tylko my.
Whiskas zaginęła cztery lata temu.
Do dziś mamy z synkiem nadzieję, że nie rozszarpał jej pies, nie
przejechał samochód, lecz ktoś przygarnął przepiękną, zadbaną kotkę w białej
obróżce...