Prawda a fikcja, czyli...

Ewa z "Roku w Poziomce" wkurzyła kolejną Czytelniczkę. I bardzo się z tego cieszę. Bohaterowie książki mają wywoływać emocje, różne emocje, u każdego inne. Jedne z Was Ewę lubią (z ankiety wynika, że nawet bardzo lubią), inne nie, i o to chodzi. Byłabym niepocieszona, gdyby główna bohaterka pozostała dla Was obojętna, a wkurzałaby książka.
ZdradzęWam pewien sekret (nie ja to wymyśliłam, ale się pod złotą myślą podpisuję): w innych najbardziej nas wkurzają nasze własne wady.
Ewa jest szybka, w mowie i czynie, nim się zastanowi, już się nakręca. Zaczyna imaginować sobie "co by było gdyby" i nim się spostrzeże, już stoi na granicy absurdu. I ja na przykład to w niej lubię. (Może lubimy u innych też nasze własne wady?). Ile z moich kochanych Czytelniczek tak właśnie reaguje na niespodziewane wiadomości, zdarzenia? Ile z Was nie spało w nocy przed ważnym dniem, nakręcając się "co by było gdyby", wymyślając najbardziej nieprawdopodobny kierunek wydarzeń, rozwijających się przeważnie w stronę porażki. Rzadko spotyka się kogoś, kto nakręca się pozytywnie. Jesteśmy raczej czarnowidzami i jeśli nie śpimy przed egzaminem, to nie dlatego, że już szykujemy się na imprezkę z okazji zdania owegoż...

Jedna z Czytelniczek zarzuciła Ewie niezdecydowanie. Oczywiście! Ewa waha się, podejmuje decyzję, by w następnej chwili się z niej wycofać. Ale takie właśnie jest życie! Ile razy, Kochane, miałyście tak samo? Ewa jest jedną z nas! Pod jej życiem, jej niezdecydowaniem, jej wahaniami mogłaby się podpisać... no, ja na pewno. Mimo, że należę do osób szybko podejmujących decyzję i z determinacją zdążających do celu, to ile razy, kurczę, wycofywałam się na z góry upatrzone pozycje, rezygnowałam, wahałam się? Ja, jedna z lepszych drimerek na tym blogu?
Ewcia jest chyba najbardziej "życiową" bohaterką. I może dlatego tak niektóre wkurza. Ja ją lubię, bo bardzo się z nią utożsamiam, ma sporo ze mnie. Jej przypadki są w większości z mojego życia wzięte. Niektóre Czytelniczki piszą w recenzjach: "to nieprawdopodobne, nieprawdopodobny zbieg wydarzeń, mija się z rzeczywistością" o wydarzeniach, które właśnie miały miejsce w moim krótkim, acz jakże ciekawym życiu. Pytajcie, co jest prawdą, co fikcją, a okaże się, że to, co uważałyście za wymysł mojej bujnej wyobraźni, zdarzyło się naprawdę, a to, co uznałyście za prawdziwe wydarzenie, nie miało miejsca. To ja buchnęłam sama sobie samochód, ja przeżyłam "alarm bombowy", polegający na odgrodzeniu części lotniska żółtą taśmą i potrząsaniu przy szerokiej publiczności podejrzaną paczką, to ja... wiecie, co? Dam Wam przykład z ostatniego miesiąca, żebyście dogłębnie zrozumiały, jak nieprawdopodobne jest moje życie. I to bez szukania wrażeń. Otóż wyjechałam na tydzień do ciepłych krajów na wycieczkę marzeń. Wyspa Fuerteventura, która śniła mi się od lat - nawet ją opisałam w Poziomce 1, choć wtedy jeszcze tam nie byłam. Teraz poleciałam. Last minute, hotel przyzwoity, cztery gwiazdki, nad samym oceanem, pokój piękny, na parterze, z tarasikiem... Przyjechałam żeby wypocząć, bo tygodnie wcześniej niesamowicie mnie wyczerpały, przez pierwsze dwa dni spałam, spałam i spałam... Trzeciego dnia... cóż trafiłam do kliniki pod kroplówkę, bo sprzątaczki podtruły mnie (mam nadzieję, ze niechący)... sprayem przeciw mrówkom i karaluchom, używanym bez opamiętania w ilościach kosmicznych. Następnego dnia nie pamiętam. Przez kolejne - mając wykupione all inclusive - nic nie jadłam. Z całej wycieczki cieszyłam się ostatnim dniem, gdy miałam siłę wyjść na długi spacer morską plażą. Gdybym opisała to w książce, znów ktoś by kręcił głową, że mam bogatą wyobraźnię, ale ci, co mnie znają, wierzą bez zastrzeżeń. Spuentuję to tak: moja najdroższa przyjaciółka, gdy opowiedziałam jej o wakacjach na Fuerteventurze, stwierdziła: "Kasia, gdy będziesz jechała do Indii (a ja się tam wybieram?! - przyp. autorki), jadę z tobą. Na pewno nie będę się nudzić". O tak, to potwierdzam. Na dzień dobry wcisną mi małpę, potem zamiast hotelu dostanę tekturowy domek na wodzie, a na koniec podrzucą do bagażu podręcznego narkotyki. Tak, Gosiaczku, ze mną nuda ci nie grozi...

Czy Wam, moje drogie, też przydarzają się tak absurdalne, choć z perspektywy czasu śmieszne, sytuacje, czy to tylko ja jestem główną bohaterką filmu "Pechowiec"?
Znacie takich ludzi jak Ewa (i ja)? I? Wkurzają Was, czy przeciwnie, są tak pechowi i popieprzeni, że aż rozbrajający? Ja sama siebie wnerwiam, ale gdy już przeboleję kradzieże samochodu i wakacje "ant inclussive" potrafię się z siebie samej śmiać. Czego i Wam życzę. Bo śmiechu nam trzeba na te trudne czasy...